olaf olaf
37
BLOG

Oskarżeni żołnierze - inny punkt widzenia.

olaf olaf Polityka Obserwuj notkę 6
Sprawa tragedii, która za przyczyną naszych żołnierzy rozegrała się w Afganistanie coraz bardziej rozpala opinię publiczną w kraju, co daje się zauważyć również i w Salonie. Nie mam czelności wydawać opinii czy oceny zachowania naszych żołnierzy - nie znam realiów ani wojska, ani tym bardziej wojny. Jednakże przy okazji tej sprawy przyszła mi do głowy pewna refleksja. Współczesne konflikty zbrojne toczą się niejako na naszych oczach. Dużo mówi się o wojsku, misjach i problemach z tym związanych. Przeciętny odbiorca mediów zna problemy żołnierzy – począwszy od tego, że nie mamy własnych samolotów transportowych i musimy wspierać się Ukraińcami, a skończywszy na niewygodnych butach czy kamizelkach operacyjnych żołnierzy. W licznych reportażach poznajemy szczegóły codziennego życia na misjach, dziennikarze uczestniczą w patrolach. Dowiadujemy się, jakim ciężkim przeżyciem jest ostrzał bazy, albo wyjazd na patrol ze świadomością, że ktoś do ciebie celuje. Że ciężko jest bo czasami nie ma zasięgu i trudno się z rodziną skontaktować. I płacą mniej niż u Amerykanów. I psycholog nie zawsze dostępny po powrocie z misji. Przypominają mi się wtedy opowieści moich Dziadków, żołnierzy II Wojny Światowej czy weteranów od generała Andersa, biorących udział m.in. w Bitwie o Monte Cassino. I gdy słyszę o ostrzale bazy to widzę polskich żołnierzy na Wzgórzu San Angelo, leżących przez trzydzieści ponad godzin jak na talerzu pod lufami niemieckich karabinów maszynowych i snajperów, pomiędzy trupami – świeżymi swoich kolegów i tymi starszymi, alianckimi sprzed kilku miesięcy – bez wody, prowiantu i amunicji, nie mogących nawet drgnąć. I myślę o tym, że Oni nie mieli internetu ani telefonów komórkowych, ale potwornie bolesną, kilkuletnią rozłąkę z rodzinami i mogącą doprowadzić do szaleństwa pamięć tego, co sowieckie bydło wyczyniało na zajętych przez siebie terenach Polski. I nadzieję, że przeżyli. Że może się kiedyś zobaczą. Albo znajdą chociaż ich groby. I myślę o tym, że nie mieli opieki psychologa, ale za to mocne charaktery, towarzyszy broni i bardzo często wspaniałych dowódców, za którymi choćby i w ogień. A po zakończeniu wojny nie mieli turnusów w sanatoriach. Za to mało delikatne sugestie Anglików, aby wracali do tej swojej Polski. I mimo, że nie znali języka, angielskich realiów, że było ciężko – organizowali się sami, pracowali i uczyli się, zdobywali lepsze posady, zakładali rodziny i tworzyli tam swoją Polskę. I teraz, ci ludzie, którzy za życia przeszli piekło na ziemi, są wesołymi, pogodnymi i pełnymi życia staruszkami, popijającymi piwko czy whisky, jarającymi szlugi, podrywającymi pielęgniarki i kwitującymi swoje wstrząsające historie machnięciem ręki: „ech, takie tam przygody...” Nie chcę powiedzieć, że nasi (i w ogóle współcześnie) żołnierze to tchórze i mięczaki. Na pewno są odważniejsi, twardsi i bardziej bohaterscy niż większość z nas. Abstrahując od słuszności naszego angażowania się w te konkretne misje – podziwiam ich na swój sposób. A przy okazji tej sprawy chciałem zauważyć pewne zjawisko szersze, dotyczące ludzi w ogóle. Zmieniamy się z pokolenia na pokolenie. Słabniemy.
olaf
O mnie olaf

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka